każcie mi panią Dombi, a ja wam pokażę cioteczną siostrę mojej Alicyi!
Oczy chorej, zwrócone na Henrykę, potwierdziły prawdę tych słów.
— I jakże to! — wołała stara. — Jam teraz zgrzybiała, wstrętna. Ale niegdyś bywały święta i na mojej ulicy. Nie lata uczyniły mię taką, tylko przeklęte życie i nałogi. Ale i ja byłam młoda, ładna i mnie pieszczono niegdyś.
Raz przyjechali do nas ojciec pana Dombi z bratem — weseli panowie: obaj już nie żyją. Brat, który był ojcem mojej Alicyi, umarł wcześniej. Przybywali do nas z Londynu i wszyscy się nimi zachwycali, oni zaś się zachwycali mną...
Oto jak bywało dawnemi laty! Podobni byli do siebie, jak dwie krople wody. Równego wieku, jednakiego usposobienia. O, gdyby pani widziała, jak moja Alicya siedziała obok córki drugiego pana, — nigdy tego nie zapomnę! Obie były jak rodzone siostry. Czyż minęło to podobieństwo? Czyż tylko moja córka zmieniła się i zginęła!
— Wszyscy zmieniamy się i giniemy, matko, każda po kolei...
— Dla czegóż tak wcześnie przyszła kolej na moją córkę, nie na tamtą? Tamtej matka zmieniła się, to prawda — i stała się taką samą wstrętną na starość jak i ja. Ale i ona była piękną za młodu. Cóżem zawiniła? Czyż
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/183
Ta strona została przepisana.