Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/186

Ta strona została przepisana.

zwraca uwagę pan izraelickiego typu, gruby i kędzierzawy, z potężnym zegarkiem w kieszonce kamizelki. Przechadza się i pogwizduje, oczekując na drugiego pana z przyborami do pisania, tymczasem zaś pyta Taulinsona:
— Nie wie pan, jak wyglądały pierwotnie te różowe firanki? Wszak pan tu — stary kogut?
I przydomek starego koguta nazawsze już został Taulinsonowi. Te odwiedziny w wielkiej jadalni powtarzały się coraz częściej, a każdy pan miewał ze sobą przybory do pisania. Nareszcie rozeszła się wieść, że chodzi o licytacyę, a wtedy wtargnęła do domu zgraja poważnych jegomościów, za nimi zaś oddział dziwnych ludzi w osobliwych czapkach — i ci ściągają pokrowce, ostukują meble i buszują po schodach i korytarzu.
Tymczasem komitet kuchenny zasiada wciąż w dolnym departamencie i w bezrobociu je i pije od rana do nocy. Nakoniec pewnego poranku pani Pipczyn wzywa wszystkich na górę.
— Pan nasz znalazł się wkłopotliwem położeniu — to wiecie? Każdy z was niech się o siebie troszczy...
— Tak samo jak i pani! — odzywa się głos z tyłu.
— To ty tak myślisz, bezwstydna, ty! — woła ze złością pani Pipczyn, wypatrując impertynentkę.