pani Dombi, zanim wzniosła się na ten wysoki stopień, ale ubolewałem, żem się stał przedmiotem tego wyjątkowego wyróżnienia.
Pan Dombi zamyślił się. Nie rozumiał, o co chodzi.
— Racz pan tłómaczyć się jaśniej.
— O, tak, zaplątałem trochę myśl swoją. Sprawa ma się tak. Pani Dombi nigdy nie darzyła mnie swymi względami. To w porządku i nie mam o to pretensyi. Ale jednak nie radbym ściągnąć na siebie jej gniewu. A wiem że nie przebaczy mi ówczesnej mej obecności przy rozmowie. Z pańskim gniewem niema żartów, a tu tymczasem świadek.
— Karkerze — rzekł Dombi wyniośle — ja sądzę, że w mojem towarzystwie ja, a nie kto inny jest główną osobą.
— O, któż wątpi o tem?
— Pani Dombi, gdy w grę wchodzę ja 1 ona, schodzi na plan drugi. Czy nie tak? — Niezawodnie. Tu niema o czem mówić.
— W takim razie nie będziesz pan w kłopocie, wybierając między gniewem pani Dombi a moją łaską.
— Zapewne. Miałem też nieszczęście zasłużenia sobie na gniew pani Dombi. Nic panu o tem nie mówiła?
— Mniejsza o to, o czem mówiła lub powie jeszcze. Nie mam ochoty rozmyślać nad tem. Starałem się pouczyć ją co do uległości i nie
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/19
Ta strona została przepisana.