Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/190

Ta strona została przepisana.

— Mówiła pani o tem bratu?
— Niby to tak łatwo mówić z bratem pani. Wczoraj, prawda, byłam u niego i tłómaczyłam, że nie szkodziłoby posłać po panią Ryczards, bo ja tu nie mam co robić. Coś mruknął pod nosem i nic. Zarządziłam bez niego. Mruknął! ale jak śmie mruczeć, tobym chciała wiedzieć. Wszak on nie jest panem Pipczyn. Tu i anielska cierpliwość nie pomoże!
Tego dnia wieczorem Tudl przywozi Polli i kufer i żegna ją.
— Otóż tak, Polli, moja duszko, ponieważ jestem maszynistą i powodzi mi się nieźle, toby ciebie może i nie należało oddawać na te nudy, gdyby nie dawna twoja służba. Ale dawnych dobrych czynów nie trzeba zapominać. Przytem twarz twoja taka poczciwa, może rozweseli smutnych ludzi. Dobre to będzie dzieło, a my tam sobie jakoś damy radę bez ciebie. Bądź zdrowa, Polli!
Sama i niewesoła Ryczards w pustym domu, bo Dombi nie odzywa się do niej? tylko z głową pochyloną siedzi, w swym pokoju.
Ale nie pozostaje długo sama.
Noc. Ryczards zajęta w pokoju klucznicy, stara się zapomnieć o pustce i strasznej historyi wielkiego domu. Wtem ktoś głośno dzwoni. Polli otwiera drzwi i za chwilę wraca z kobietą — W czarnym kapeluszu. To panna Toks — oczy jej czerwone i podpuchnięte od płaczu.