Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/191

Ta strona została przepisana.

— Właśnie — mówi — skończyłam lekcye z dziećmi pani, zrobiłam w jej gospodarstwie porządki, jestem wolna i przybiegam odwiedzić panią. No cóż? nikogo tu prócz pani niema?
— Ani żywej duszy.
— Pani go widziała?
— Nie! Jakże to można, Jego od kilku dni nikt nie widział. Powiedziano mi, że nie opuszcza swego pokoju.
— Czyżby chory?
— Nie. Na duszy chory. Biedny pan, musi być ogromnie zmartwiony.
I długo siedzą Polli i panna Toks, gawędząc o dziwactwach i osobliwościach ludzkiej natury.
Cóż czyni sam zrujnowany kapitalista? Jak on spędza samotne godziny?
— Niechaj przypomni to sobie pan Dombi po latach! — Przypomniał i ciężkie brzemię przygniotło mu duszę, o wiele cięższe, niż inne gromy losu. — Niechaj przypomni to sobie pan Dombi po latach! — Ulewny deszcz dużemi kroplami padał na dach, wicher wył groźnie wokół opustoszałego domu — złe to zwiastuny. Przypomniał sobie! Sam w swej komnacie, pastwa widm straszliwych rozstrojonej wyobraźni o świtaniu niespokojnego ranka, w klęsk pełne południe, w północ przeklętą i głuchą, brzemienną dumami piekieł — myślał o tem wszędzie i zawsze; przypomniał ze zgryzotą,