Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/198

Ta strona została przepisana.

żnych zaroiły się w jego zmąconej głowie, ale oderwał spojrzenie duszy swej i od zdradzieckiej żony i od obłudnych przyjaciół od wszystkiego oderwał, byle widzieć i słyszeć tylko dwoje dzieci. Naprzód, panie Dombi!
Znalazł się na górnem piętrze. Wszędzie niezliczone ślady nóg ludzkich. Barbarzyńcy nie oszczędzili nawet pokoiku, gdzie stało łóżeczko; z trudnością odszukał skrawek czystej podłogi, aby się na nią rzucić pod ścianę. Biedny, nieszczęsny Dombi: łzy strugą polały się z jego oczu. Nie dziw. Bywały i przedtem chwile, że opuściwszy na piersi głowę, przychodził do tego pokoiku o północnej godzinie i płakał gorzko. Wtedy dumny człowiek wstydził się swej słabości — i Boże chroń, coby to było, gdyby jaki śmiertelnik dowiedział się, że dostępne mu są ludzkie uczucia! A teraz? Płacz teraz, hardy człecze, płacz wedle woli, bo nikt nie widzi i nie słyszy twego łkania. Szlochał i jęczał — a były to okropne łzy człowieka, który na złe użył swego życia! Nazad — panie Dombi!
Z nadejściem dnia wrócił do swej celi. Miał zamiar dziś opuścić ten dom, lecz raz przybywszy do swych komnat, nie miał siły oderwać się od potężnych więzów, które go przykuwały do ścian. Odkładał postanowienie do jutra. Nastawało jutro, a on znowu odwlekał zamiar do dnia następnego. Co