Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/201

Ta strona została przepisana.

przed nim, z błagalnem spojrzeniem. Woła go, lgnie do jego rąk, kolan, płacze, szlocha.
— Tatusiu, ukochany tatusiu! Przebacz mi, ulituj się nademną! Na kolanach proszę o twe przebaczenie! Nigdy nie będę bezeń szczęśliwą!
Nic a nic się nie zmieniła. Ona jedna na całym świecie nic się nie zmieniła. Ta sama twarzyczka, ten sam błagalny wzrok, jak owej dawnej nieszczęsnej nocy. A oto do tego na klęczkach przed nim! A do tego błaga o przebaczenie!
— Tatusiu najdroższy! Nie patrz na mnie tak dziwnie! Nigdy nie chciałam cię opuścić, ani dawniej ani potem. Zanadto się wówczas przelękłam i sama nie wiedziałam, co robię! Tatusiu, jam się zupełnie zmieniła. Spójrz na mnie, widzisz, jak żałuję! Znam moją winę! Teraz lepiej rozumiem swe obowiązki! O, tatusiu, nie odtrącaj mnie od siebie, bo umrę u nóg twoich! Zaczął drzeć i trząść się w swoim fotelu.
Czuł, jak ręce jej owinęły mu się koło szyi, jak twarzyczka jej przylgnęła do jego lica, jak wilgotny od łez jej policzek przycisnął się do jego zapadniętej twarzy; czuł to, o, jak głęboko czuł to!...
I na sercu jej leżała teraz głowa pana Dombi. Florcia płakała.