Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/202

Ta strona została przepisana.

— Tatusiu ukochany, jam już matką. Mój chłopczyk wkrótce nazwie Waltera tem imieniem, jakiem ciebie nazywam. Gdy przyszedł na świat, gdy w mej piersi obudziło się macierzyńskie uczucie, wówczas zrozumiałam, com uczyniła, opuszczając ciebie. O, daruj mi, na wszystkie świętości cię zaklinam! Powiedz, najukochańszy, że błogosławisz mnie i moje dziecię!
Powiedziałby to, gdyby mógł; ale wargi jego oniemiały, język nie drgnął. Sam podniósł ręce błagalnym ruchem i duże łzy w jego oczach mówiły jaśniej niż słońce, czego pragnie stary ojciec-sierota!
— Moje dziecię przyszło na świat na morzu, ojczulku. Ja i Walter błagaliśmy Boga, żeby nas chronił i pozwolił wrócić do kraju. Zaledwie zeszliśmy na ląd, pędziłam do ciebie. Teraz się już nie rozstaniemy, drogi tatusiu, nigdy się nie rozstaniemy, nigdy!
Siwa głowa jego opierała się teraz na jej rękach.
Pójdziesz do nas, najdroższy i spojrzysz na moje dziecię. Chłopczyk, tatusiu. Ma na imię Paweł. Myślę... spodziewam się... że podobny... Łkania stłumiły jej głos.
— Tatusiu, dla mego dziecięcia, dla imienia, któreśmy mu dali, dla mnie — daruj Walterowi! On tak dobry, zacny, tak szlachetny!