znowu widział ślady Florci. Oto zbliża się i Dombi zaczyna liczyć kroki, wdzierając się na szczyt ogromnej wieży z niezliczoną ilością schodów.
Raz Dombi spytał, czy nie słyszał w tych dniach głosu Zuzanny?
— Tak, ojczulku. Zuzanna tutaj. Czy chcesz ją może zobaczyć?
Dombi odrzekł, że bardzo pragnie i Zuzanna nie bez pewnego lęku zjawiła się u jego łoża.
Widok tej postaci był mu miłym i prosił, aby nie odchodziła.
— Przebaczam ci, moja droga, wszystko — mówił, widocznie nie wiedząc nic o świetnej odmianie jej losu. — Zostań z nami, Florcia i ja jesteśmy innymi ludźmi i bardzośmy szczęśliwi.
To mówiąc, pan Dombi całował główkę, spoczywającą na jego wezgłowiu.
Tak szły rzeczy przez kilka tygodni. Dombi na swem łożu prawie utracił pozór ludzkiej postaci; mówił tak cicho, że słychać go było dopiero, gdy się ucho do ust przyłożyło. Zwolna się uspokoił. Widocznie nawet bawiło go to, że leży koło otwartego okna, spogląda rankami w głąb jasnego lazuru, rozkoszuje się wieczorami zachodem słońca i z uczuciem zadowolenia obserwuje cienie chmur i liści. To naprawdę zajmujące: świata i życia nigdy nie oglądał z tego punktu widzenia; było oczy wistem, że pan Dombi odradza się do nowego życia.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/211
Ta strona została przepisana.