Zaczął wyrażać niepokój z powodu zmęczenia Florci. Nieraz wzywał ją do siebie i mówił:
— Idźże, moja droga, odpocznij, zabaw się. Świeże powietrze jest dla ciebie konieczne. Idź do swego zacnego męża.
Raz, kiedy Walter był w jego pokoju, przywołał go do siebie i mocno ściskając dłoń jego, zapewniał, że może umrzeć spokojnie, bo wie, że Florcia z nim zawsze będzie szczęśliwa.
Razu pewnego wieczorem, o zachodzie słońca, Florcia i Walter siedzieli w jego pokoju, bo przywykł widzieć ich razem. Florcia usypiała swe dziecię i nuciła mu tę samą piosenkę, jaką tak często śpiewała zmarłemu bratu. Dombi nie wytrzymał, wyciągnął ku niej drżącą rękę i prosił, aby nie śpiewała; ale nazajutrz i dni następnych sam żądał powtarzania tej melodyi i wschłuchiwał się w nią, odwróciwszy twarz.
Florcia siedziała raz przy oknie z koszykiem do robót, podczas gdy Zuzanna, nierozłączna jej towarzyszka, szyła coś obok. Pan Dombi usnął. Wieczór zapowiadał się piękny i do nocy pozostawało jeszcze parę godzin. Florcia się zamyśliła. Przypomniały się jej chwile, kiedy ojciec po raz pierwszy przedstawił ją swej pięknej narzeczonej. Do pokoju wszedł Walter.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/212
Ta strona została przepisana.