— Słuchaj, duszko — rzekł, z lekka dotykając jej ramienia — ktoś pragnie mówić z tobą.
— Czy się co stało? pytała Florcia z niepokojem.
— Nic, nic! Przyszedł pewien pan i rozmawiałem z nim. Nic się nie stało. Chcesz wyjść do niego?
Florcia spiesznie wstała i powierzywszy dozór nad ojcem Zuzannie, udała się na dół.
Oczekiwał tam kuzyn Edyty.
Zmieszana i przelękniona słuchała jego powinszowań.
— Nic to — uspakajał Walter. — Chodzi o to, żebyś udała się do Londynu z panem. Pojadę i ja z tobą. W Londynie musisz kogoś odwiedzić.
— Kogo? — spytała Florcia. — Ty go znasz, Walterze?
— Tak.
— I podług twego zdania — powinnam jechać?
— Tak. Jestem przekonany, że nie będziesz żałowała. Ale lepiej do czasu nie pytać o szczegóły tych odwiedzin, sama zobaczysz.
— Jeżeli tatuś śpi ciągle albo po obudzeniu się nie będzie potrzebował mych usług, to pojadę. Za chwilę wracam.
Z temi słowy Florcia wyszła z pokoju. Wróciła gotowa do drogi. Jazda trwała z godzinę i był już zmrok, gdy powóz wtoczył się
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/213
Ta strona została przepisana.