Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/214

Ta strona została przepisana.

w nudne ulice zachodniej części Londynu. Florcia trzymała Waltera za rękę, a niepokój jej rósł, ilekroć wjeżdżali w inną ulicę. Nareszcie powóz stanął przed tym samym domem, gdzie się odbywała uczta weselna jej ojca.
— Co to znaczy — pytała Florcia — kto tu mieszka?
Walter nic nie odrzekł, tylko mocniej uścisnął jej rękę.
Oglądając okiem fasadę domu, Florcia zauważyła, że wszystkie okna były zasłonięte, jak gdyby nikt w domu nie mieszkał.
Drzwi otwarły się zwolna, bez dzwonka, jak gdyby nie otwierały się ani razu od czasu nieszczęsnego ślubu i służyły ochroną dla mroku i zatęchłej atmosfery.
Florcia nie bez obawy wstępowała po ciemnych schodach na górę — aż do salonu.
W głębi jego za stołem przy bladem świetle lampy siedziała pani jakaś w czarnej sukni z piórem czy ołówkiem w ręku. Florcia niepewnym krokiem posunęła się naprzód i stanęła jak przykuta. Pani zwróciła się do niej twarzą.
— Boże wielki! Co to znaczy?
— Nie, nie! Nie zbliżaj się pani! — zawołała Florcia, gdy pani powstała — Mateczka!
Stały bez ruchu, wpatrzone w siebie. Gniew i duma pozostawiły swe ślady na obliczu Edyty; niemniej przeto była piękną i wyniosłą jak dawniej. Twarz Florci wyrażała litość, smutek,