gdyby to migały zarysy jej własnych dumań. Łkające przeczucie wywoływało przed jej wyobraźnię różne zjawy — jedna od drugiej wstrętniejsze. Lecz ponad wszelkie zjawy ostro wynurzała się jedna olbrzymia sylweta, wstrętna do obrzydzenia.
Była to postać pana Dombi.
Florcia, oddawna zbudzona ze snu, pełnego pięknych widzeń, z rozpaczą w duszy, zdawała sobie sprawę, że jej ojciec i Edyta są sobie obcy. Otchłań między nimi rośnie i niechęć utrwala się z dnia na dzień. Jej miłość i nadzieje blakły, dawny ból uśpiony powstał z nową mocą i gorzko jej było na sercu, ciężej, niż dawniej.
Do wątpień o ojcu przyłączyły się wątpliwości co do Edyty, tak jej oddanej i myślała z lękiem o swej ku nim miłości.
W jej wyobraźni roiły się i szybko mknęły wizye dziwaczne, będące wytworem jej niewinnego serca. Czuła, że ojciec zimny i obojętny ku Edycie, podobnie jak i ku niej, że jest srogi, niezłomny i nieustępliwy. Czyliż rodzona jej matka nie uwiędła wskutek walki bezsilnej z oziębłością? Wyobrażała sobie Edytę dumną i wyniosłą, pogardliwie traktującą jej ojca, którego nie raczyła obdarzyć