Tak mówiła Zuzanna Nipper, od dwóch godzin siedząca w pokoju Florci z rękami na piersiach złożonemi.
— Nie mów tak, Zuzanno.
— Dobrze panience mówić „nie mów tak.“ A przecież u nas dzieją się tak niezwykłe rzeczy, że u prawej chrześcijanki wszystka krew zamieni się w szpilki. Mnie tam nic do tego, panno Florciu, a jednak nie mam nic przeciwko macosze panienki: i ze mną obchodzi się, jak należy. Dumna, prawda to, bardzo dumna, ale nic mi do tego. Lecz gdy rządzić chcą nami jakieś Pipczyny i gdy stają we drzwiach ojca panienki, jak krokodyle, to już niech panienka daruje, że nie jestem z kamienia.
— Tatuś ma zaufanie do pani Pipczyn i ma chyba prawo wybierać klucznice. Nie mów tak, Zuzanno.
— Niech tam, będę milczała, jeśli tak panienka sobie życzy. Tylko że ta Pipczyn ma dla mnie smak kwaśniejszy od niedojrzałego berberysu. Niechaj panienka wie o tem.
Rozmowa ta odbywała się tego wieczoru, gdy Dombi po smutnej przygodzie znalazł się w domu. Zuzanna była nie w humorze, — a miała do tego powód. Posłano ją na dół dowiedzieć się o zdrowie pana i musiała o nie pytać śmiertelnej nieprzyjaciółki, pani Pipczyn, która bez pytania pana Dombi dała sama bezczelną odpowiedź, jak utrzymywała Zuzanna.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/29
Ta strona została przepisana.