Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/39

Ta strona została przepisana.

Wargi pana Dombi poruszyły się, ale nie wydały głosu.
— Oto już dwanaście lat minęło, odkąd służę pannie Florci. Była dzieckiem, kiedy tu weszłam po raz pierwszy...
Pan Dombi w milczeniu słuchał.
— Nie było, niema i nie będzie panienki milszej, lepszej, bardziej czarującej niż panna Florcia — i musi pan dowiedzieć się o tem od swej uniżonej sługi. Znam ją milion razy lepiej, niż niektórzy inni ludzie, bom widywała ją w dniach smutku i radości, w osamotnieniu, kiedy to niektórzy ludzie nie życzyli jej zgoła widywać. Oddawna już chciałam to powiedzieć niektórym ludziom — i oto teraz mówię — tu nogą tupnęła dla efektu — mówię, że panna Florcia to najśliczniejszy i najlepszy anioł, jakiego nie było, niema i nie będzie na ziemi. Mówiłam to, mówię i będę mówiła, panie, choćby mię na kawałki podarto. Naturalnie nie jestem święta, ale jestem chrześcijanka do usług pańskich. Tak!
Pan Dombi zbladł z oburzenia jeszcze bardziej niż wówczas, gdy koń go przygniótł. Oczom i uszom swoim nie wierzył.
— Moja służba dwunastoletnia nie wchodzi tu w rachubę, panie. Każdy pannie Florci odda sprawiedliwość, bo jakże nie oddać, kiedy to taki anioł? Ja ją kocham ponad wszystkich