A gdyby przy tem poznał jej prawdziwą wartość, gdyby poznał jej dobrą duszę, toby raczej spalił te śpichlerze i piwnice, raczej odziałby się w łachmany, poszedł żebrać, niż pozwoliłby jej dręczyć się i boleć w tym domu, gdzie za pozwoleniem pańskiem serce jej kruszy się, tęskni i cierpi.
— Kobieto! — zawołał pan Dombi — idź precz z tego pokoju.
— Daruje pań; jeżeli będę musiała porzucić tę służbę, gdzie tyle lat spędziłam uczciwie, gdziem tak wiele widziała i słyszała... Ale to fraszka, panie. Nie będzie pan miał odwagi rozłączyć mnie z panną Florcią... to jest, powiem panu, że pan koniecznie musi wysłuchać mnie do końca i pan wysłucha.
Przecież, chwała Bogu, nie żyjemy w Indyach...
Pan Dombi w porywie szalonego gniewu jeszcze raz chciał porwać za sznur od dzwonka, ale w braku jego porwał się za głowę.
— Patrzyłam na to, jak panna Florcia męczyła się i tęskniła od dzieciństwa bez skarg i żalów; widziałam, jak nocami siadywała, byle pomódz w naukach braciszkowi; widziałam, jak bez pomocy, bez zachęty, bez dobrego słowa wyrosła na śliczną pannę, która może stać się ozdobą każdego towarzystwa; widziałam, jak ją urażano rozmyślną oziębłością
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/41
Ta strona została przepisana.