Chcę tedy wiedzieć: skończy się to, czy nie? — ciągnęła Zuzanna, wycierając łzy swych czarnych oczu i nieustraszenie wpatrując się w oszalałe z gniewu rysy pana Dombi. — Nie pierwszy raz to widziałam. Nie zna pan swej córki! Nie wie pan, co robi! Raz na zawsze powiadam panu, że to grzech i wstyd i niesumiennie! Oto dla czego przyszłam i co chciałam powiedzieć niektórym ludziom.
— Aj, aj! co to za napaść! — dał się słyszeć głos pani Pipczyn. Co to ma znaczyć?
— Co to znaczy? — powtórzył pan Dombi — pani odpowiedz, co to znaczy. Zarządzasz tu całem gospodarstwem i pilnujesz porządku. Kogóż o to pytać, jeśli nie pani? Czy znasz pani tę kobietę?
— Wiem o niej mało dobrego. Jak panna tu trafiłaś? Proszę iść precz!
— Tak to pani rządzisz mym domem — gniewał się Dombi. Włażą tu bez pytania i ze mną ośmielają się rozmawiać! Jakże to. Panu domu w jego własnym pokoju nie dają spoczynku służące?
— Przepraszam pana. Bardzo żałuję, że się tak stało. To wistocie oburzające! Ale na usprawiedliwienie swe dodam, że ta młoda osoba nie uznaje żadnej władzy. Rozpieściła ją panna Dombi i nikogo nie słucha. Sama
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/43
Ta strona została przepisana.