Łzy tłumiły jej słowa.
— Dokądże się udasz, Zuzanno?
— Mam brata, panno Florciu. Bogaty, chowa krowy, trzodę, owce. Pojadę dyliżansem i zamieszkam u niego. A panienka niechaj mnie nie żałuje i o mnie nie myśli. Mam pieniążki w kasie oszczędności i mogę się obejść bez służby, a zresztą teraz nigdzie nie mogłabym służyć; nie mogłabym, mój aniele, perełko moja najdroższa.
Blada, pełna rozpaczy Florcia nie miała nawet odwagi użyć pośrednictwa swej matki, lękając się dać powód do większej niezgody z ojcem. Zalewając się łzami, udała się do Edyty z Zuzanną, która chciała się pożegnać.
Na szczęście właśnie przybył Tuts dowiedzieć się o zdrowie Florci. Prosiła go tedy o opiekę nad swą przyjaciółką. Tuts chętnie się zgodził, dopilnował zniesienia pakunków i po godzinie wywiózł Zuzannę do stacyi dyliżansów. —
Edyta wyjeżdżała tego dnia sama i wróciła spiesznie do domu. O pięć minut na jedenastą kareta jej stanęła koło podjazdu. Przy wyjściu z karety stojący obok mężczyzna podał jej rękę, a że lokaja nie było, Edyta skorzystała z usługi.