wspólnikiem handlowego domu, lecz pobierał procenty od niektórych czystych zysków i uczestniczył w niektórych przedsiębiorstwach, wzmagających wzrost kapitału. To też we wzburzonym oceanie pieniężnym drobne piskorze pośród trytonów złota uważały go za bogacza dużej ręki. Mówiono dość głośno: oho, Karker — to mądra sztuka; wie, gdzie raki zimują i umie pieniążki zgarniać do swej kieszeni. Chytra — bestya!
Wszystkie te sprawy nie przeszkadzały mu pilnować szefa i dbać o siebie. A jednakże zaszła w nim radykalna zmiana w stosunku do dawnych nawyknień. Mijając ulice i zaułki popadał w głęboką zadumę. Zwiesiwszy głowę i chyląc oczy ku ziemi, machinalnie unikał na swej drodze przeszkód i nie słyszał nic naokoło aż do samego domu.
— Tak raz jechał na swej białonóżce do biura Dombi i Syn i nie uważał, że śledzą go dwie pary kobiecych oczu z jednej strony, a para oczu Tokarza z drugiej. Biedne chłopczysko kłaniało się ze cztery razy — daremnie.
— Popatrz: oto jak sobie jedzie! — mówiła jedna z kobiet, plugawa baba do młodej, której twarz w mgnieniu oka wykrzywiła się wyrazem nienawiści i gniewu.
— Nie spodziewałam się go ujrzeć; tem lepiej, że go widzę; oto on, oto on! — Na włos się nie odmienił.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/55
Ta strona została przepisana.