Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— My go znamy. Widziałyśmy go dziś rano na koniu. A cóż pan Karker — dobry pan?
— Przenikliwy — Boże zachowaj!
— Mieszka za miastem?
— Za miastem, ma własną willę, tylko że teraz nie mieszkamy u siebie.
— A gdzie?
— W najętem mieszkaniu, w pobliżu pana Dombi. Pamięta pani pewnie dom pana Dombi, częstośmy w nim rozmawiali.
Stara skinęła potakując.
— Otóż niedawno pan Dombi spadł z konia i potłukł się. Dla tego mój pan osiadł w mieście, żeby widywać się z panem Dombi i z panią Dombi.
— A oni się już zbliżyli, kochanku?
— Kto?
— Twój pan i pani Dombi?
— Nie wiem — może się i zbliżyli. Jaka to pani ciekawa. Lepiej trzymać język za zębami. Doprawdy.
— Robie — przymilała się stara — zawsze byłeś moim najmilszym chłopcem. Sam powiedz: tak czy nie?
— Tak.
— I mogłeś mnie porzucić! Uciekłeś, zginąłeś bez śladu, łotrzyku jeden. Żebyś kiedy zaszedł, dowiedział się — nie i nie, takeś zhardział, niecnoto!