— Trzeba spróbować żyć z takim panem, jak mój — bronił się Tokarz — widzi za siódmą górą, za siódmą rzeką i wie więcej od szatana.
— Czy już nigdy mnie nie odwiedzisz, Robie?
— Nie, owszem, przyjdę. Mówię, że przyjdę.
— Ot, to dobrze, mój sokole. Za to cię lubię. Prędko przyjdziesz?
— Prędko.
— A często będziesz mnie odwiedzał?
— Często, dalibóg.
— No, mój miły, jeśli nie kłamiesz, to nigdy do twego mieszkania nie zbłądzę, choć wiem, gdzie mieszkasz. Nigdy o tobie nie wspomnę.
To cokolwiek pocieszyło Tokarza. A gdy już obie odeszły, klął je potężnie, życząc obu rychłej śmierci. Nareszcie skierował swe kroki ku biurom Dombi i Syna w oczekiwaniu zleceń swego chlebodawcy.
Pan Karker jak zwykle wręczył mu ranną pocztę dla pana Dombi i list dla pani Dombi i kiwnął głową, zalecając ostrożność.
Potem pan Karker pracował gorliwie dzień cały i gdy załatwił wszystkie dzienne sprawy, pogrążył się w zadumę. Wówczas zjawił się w gabinecie brat z listami.
— Dziwna rzecz — zauważył dyrektor — bywasz tu codziennie, a nie dowiesz się o zdrowie pryncypała.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/59
Ta strona została przepisana.