Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/62

Ta strona została przepisana.

jasne, jak piękność. To odpychała go rozkazującym gestem, to rzucała się pod nogi rumaka i ginęła w prochu. Bądź co bądź jawiła mu się bez maski, bez przyozdoby — i widział ją taką na niebezpiecznej drodze, po której stąpała.


XLIV. Uderzenie gromu.

Czas nie skruszył muru pomiędzy panem a panią Dombi. Pół roku minęło od wypadku, oni zaś nie zmienili wzajemnych stosunków. Co się tyczy Florci, znikła w jej duszy nadzieja lepszej doli. Jeszcze wprawdzie kochała ojca, lecz od niejakiego czasu miłość ta jakoś dziwnie się przeistoczyła. W myślach o ojcu, nie wyobrażała go sobie istotą z krwi i ciała, ale jakimś przeżytkiem wygasłego rodu, mającym dla niej cenę wskutek wspomnień o tym rodzie. Cichy smutek, jaki otaczał pamięć Pawełka lub matki, wkradał się w myśli o ojcu, czyniąc go przedmiotem rojeń, niezwiązanych z rzeczywistością żadną nicią.
Jakby go uważała za zmarłego. Zmiana ta nastąpiła bez jej współudziału, podobnie jak naprzykład z dziecka stała się kobietą w pełnym rozkwicie cudnej urody. Wszak oto miała 17 lat i w swych samotnych rozmyślaniach zaczęła rozpoznawać swój stosunek do otoczenia.