Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/64

Ta strona została przepisana.

— Więc nazawsze?
— Nie mówię tego. Sama nie wiem. Przyjaźń nasza w innych warunkach mogłaby się stać świętym związkiem; ale co się z niej teraz stanie, nie wiadomo. Przyszłam tu takiemi drogami, po których ty nigdy stąpać nie będziesz, a droga moja stąd...nic nie widzę... Bóg wie...
— Mateczko — zawołała Florcia przerażona — jest w tobie jakaś przemiana okropna, której się lękam. Pozwól mi z tobą pozostać.
— Nie, kochanko. Lepiej mi samej. Nie pytaj, lecz uwierz i daruj. Daruj mi, że swą obecnością powiększyłam mrok waszego domu... Jam tu zbędna... Nie mówmy o tem więcej.
— Ale się przynajmniej nie rozstaniemy?
— Dla tego tak postępujemy, żeby się nie rozstać.
Ucałowały się i pożegnały. Odtąd nie bywały u siebie. W dzień spotykały się rzadko, tylko przy stole, gdy pan Dombi jadł obiad w domu.
Zbliżała się właśnie rocznica ślubu państwa Dombi i mąż postanowił święcić ją uroczyście, czego dawnemi laty nie czyniono. W przeddzień zebrali się przy obiadowym stole wszyscy i pan Karker.
Edyta była w bogatym stroju, gdyż tego wieczoru miała wyjechać z mężem na jakieś