Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Nareszcie drzwi uległy rozpaczliwym ciosom i pan Dombi wpadł do pokoju... Na podłodze lśniącymi stosami walały się suknie, kapelusze, wstążki, bransolety, drogie kamienie wszystko, co kupiła, otrzymała w darze, nosiła za czasu swego małżeństwa.
Własnoręcznie pan Dombi ułożył to w szafy i zamknął z taką zapamiętałością, że szyby drżały. Lustrując nienawistny buduar, ujrzał na stole kilka papierów. Były to: ślubny kontrakt i list. Pan Dombi czytał, że uciekła; czytał, że dom jego okrył się sromotą. Wypadł pędem z domu z myślą ujęcia jej na miejscu, skąd ją wziął.
Niebawem atoli wrócił. Nakazał służbie spełniać zwykłe czynności, sam schronił się do gabinetu i chodził ciężkimi krokami, że Florcia mogła niemal ruch każdy słyszeć.
Ulegając wyłącznie pociągowi serca Florcia, lękliwa zazwyczaj, ale odważna w tym okropnym dniu, spiesznie zeszła na dół. W tej straszliwej dobie nie pamiętała o dawnych urazach. Zaledwie przebyła próg sali, ojciec wyszedł ze swego gabinetu. Florcia z otwartemi ramionami rzuciła się ku niemu i z okrzykiem: tatusiu, drogi mój tatusiu, chciała go objąć za szyję.
Lecz ojciec w pasyi podniósł rękę i... i uderzył ją z taką siłą, że się zachwiała i ledwie nie padła na marmurową posadzkę. Za-