— Nie.
— Tak, potężny to żywioł. Tam to cuda! Pomyśleć tylko, gdy szaleją wichry i ryczą fale, gdy burzliwa noc staje się jak smoła czarną i nie widzisz przed sobą własnej ręki — a jakaś moc nieznana pędzi cię przez mgły i burze naprzód i naprzód bez kresu i końca na wieki wieków amen. Znaleźć w księdze Joba — i założyć.
— Pan widział kiedy taką straszliwą burzę?
— Tak, pociecho moja, wiele strasznych burz przeżyłem. Ale nie o to chodzi. Myślę teraz o naszym drogim chłopcu. Jak pani sądzi, mój skarbie, wszak utonął nasz biedny Walter?
Kapitan mówił głosem tak wzruszonym i patrzył na Florcię taki blady, że chwyciła go za rękę w przestrachu.
— Co panu, drogi przyjacielu? Zupełnie się pan zmienił. Kapitanie, nie mogę patrzeć na pana.
— Nic, nic. Proszę się nie lękać i ostro głowę przeciwstawić wiatrom. Wszystko dobrze, skarbie mój najdroższy. Otóż zacząłem mówić o Walterze... wszak on, to jest — chcę powiedzieć — wszak on utonął? Tak, czy nie?
Florcia zaczęła się weń pilnie wpatrywać. Policzki jej to bladły, to płonęły i dłoń swą położyła na piersi.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/80
Ta strona została przepisana.