Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/83

Ta strona została przepisana.

skarbie, bo tam nic niema — nakoniec jeden zmarł, dwaj jeszcze oddychali.
— Który umarł?
— Nie ten piękny młodzieniec.
— O, chwała Bogu, chwała Bogu!
— Amen! — dodał kapitan. Nie trać odwagi — mój skarbie — trzymaj się ostro. Jeszcze chwilę. Na spotkanym okręcie długą odbyli podróż, w czasie której majtek umarł, a ten młody człowiek wyzdrowiał i wrócił do ojczyzny, wysiadł na ląd i rano podkradł się do domu swego, aby zobaczyć przyjaciół, którzy go mieli za straconego, gdy wtem... nagle zaszczekał pies... Nie oglądaj się, moja pociecho, patrz na tę oto ścianę...
Na ścianie koło Florci zarysował się cień ludzki. Florcia odskoczyła, obejrzała się i wydała przejmujący okrzyk: za nią stał Walter Gey.
Jej brat z za grobu! Jej brat ocalał i stanął przed siostrą! Florcia rzuciła się w ramiona Waltera. W nim skupiły się jej nadzieje, on był jej naturalnym opiekunem. „Pamiętaj o Walterze, drogi tatusiu, jam kochał Waltera!“ Wspomnienie miłego błagalnego głosu zabrzmiało w jej duszy, jak muzyka wśród pustkowia. „O, niech błogosławiony będzie twój powrót, miły Walterze, dla tej ciosami porażonej istoty!“ Czuła te słowa, choć ich nie wymówiła.