Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/84

Ta strona została przepisana.

Kapitan wyszedł, za chwilę wrócił i uroczystym ozwał się tonem:
— Najdroższy Walterze, tu twoja własność, którą ci mam doręczyć.
Zaczęli rozmawiać o starym Solu, przypominać jego zniknięcie, biedy Florci, kapitan zwracał się to do jednego, to do drugiej — i dziękował Bogu, że oto nakoniec Bóg łączy tę piękną parę.
Tak przesiedzieli do późnej nocy. Walter wstał i zaczął się żegnać.
— Idziesz, Walterze — rzekła Florcia — a dokąd?
— On zawiesza teraz swe łóżko niedaleko stąd. Wystarczy gwizdnąć, a usłyszy.
— Czyż ja jestem przyczyną twej ucieczki, drogi Walterze? Bezdomna siostra zajmuje twe miejsce.
— Droga panno Dombi — rzekł Walter — jeśli to nie jest zuchwałością tak się do ciebie odzywać...
— Walterze!
— Widziałem panią, miałem szczęście z nią mówić: cóż teraz może mnie jeszcze więcej uszczęśliwić, niż myśl o możności jakiejś dla ciebie przysługi? Wszędzie pójdę, wszystko gotów jestem zrobić dla ciebie, panno Dombi.
Uśmiechnęła się i nazwała go bratem.
— Tak się pani zmieniłaś!