— Jam się zmieniła?
— Dla mnie... zmieniłaś się dla mnie. Zostawiłem cię dzieckiem, a teraz... O, teraz pani...
— Teraz, jak wtedy, twoja siostra, Walterze. Czyś zapomniał, jakie nawzajem czyniliśmy obietnice przed pożegnaniem?
— Jabym miał zapomnieć?!
Więcej nie mógł mówić.
— Odchodzisz, Walterze — dokąd odchodzisz? Nawet gdybyś w istocie zapomniał, gdyby niedole i niebezpieczeństwa wyrugowały ci je z duszy, musiałbyś je sobie teraz przypomnieć, gdy spotykasz mnie ubogą, odtrąconą, bezdomną, bez przyjaciół na świecie prócz tych, z którymi mówię.
— O, pamiętam, Bóg widzi, jak każde słowo pamiętam.
— Walterze — błagała Florcia ze łzami — miły bracie! Znajdź dla mnie na tej ziemi jakąś ścieżkę, po której sama mogłabym iść i pracować i czasem pomyśleć o tobie, jak o jedynym człowieku, który mnie broni i opiekuje się mną, jak siostrą! O, pomóż mi, drogi Walterze, tak mi twej pomocy potrzeba!
— Panno Dombi! Florciu! Umrzećbym rad, żeby ci dopomódz! Ale rodzina twa dumna i bogata. Ojciec pani...
— Nie, nie, Walterze! Nie wymawiaj tego słowa... nigdy! nigdy!
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/85
Ta strona została przepisana.