— Jakże możesz mówić coś podobnego, najlepszy mój kapitanie! — oburzył się Walter — panna Dombi w niewinnej prostocie serca uważa mnie za brata; ale czy ja według sumienia mógłbym pozwolić sobie na braterską z nią poufałość? Byłoby nikczemnością z mej strony zapomnieć o prawdziwym stosunku swym względem niej.
— To jakoś za mądre dla mnie — mruczał zakłopotany kapitan. — Podług mego zdania nie tylko bracia mogą sobie pozwolić na przyjacielski stosunek z młodemi dziewczętami.
— O, kapitanie, czyżbyś naprawdę życzył sobie, żebym na zawsze utracił szacunek jej, wyzyskując jej bezdomność, aby zuchwale stać się jej kochankiem! Jakto? Pan pierwszy powinienbyś całą siłą sprzeciwić się tej niedorzecznej i bezecnej myśli!
— Walterze — bronił się kapitan w rozpaczy — zapominasz, zdaje się, o księdze, którą wszyscy bogobojni ludzie znać powinni od deski do deski. Tam powiedziano: jeżeli niema przyczyn i przeszkód do połączenia młodych ludzi w jedną duszę i jedno ciało w domu niewoli... trzeba znaleźć tekst i założyć — to oznajmiam, że niema się o co kłopotać. Koniec końców — czyby nie można zmienić tytułu braciszka na inny?
Walter żywo zaprzeczył.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/90
Ta strona została przepisana.