Była ona wprawdzie wątła i delikatna i przebyte wrażenia musiały oddziałać na jej organizm. Lecz nie fizyczna niemoc dręczyła ją teraz. Dusza jej cierpiała, przyczyną zaś cierpień był Walter.
Szczery i ochoczy, jak zawsze, gotów z dumą ofiarować wszystkie chwile swego życia na jej usługi, unikał jej jednak — i Florcia doskonale to widziała. W dzień rzadko, nazbyt rzadko zbliżał się do jej pokoju. Gdy go wołała, przybiegał gorliwy i uczynny jak wówczas, kiedy znalazł ją dzieckiem śród ulicy. Ale wnet uwydatniał się w nim jakiś przymus, stawał się nieuważny, niezręczny i wkrótce znikał. Niewołany nigdy nie przychodził. Pod wieczór zjawiał się — i to bywały najszczęśliwsze chwile, dające jej nową wiarę, że dawny Walter lat dziecinnych nie zmienił się. Ale wtedy jakieś słowo, spojrzenie, pełen wymuszenia ruch wskazywały, że ich coś dzieliło, czego odgadnąć nie mogła.
Postanowiła wreszcie pomówić z Walterem. Łudziła się, że zna istotny powód zobojętnienia. Ulży to jej sercu i jemu będzie z tem lepiej, gdy wyjaśni, jak pojmuje obecne położenie, jak godzi się ze swym losem i nie ma wcale żalu do młodego człowieka.
Była niedziela, godzina przedobiednia. Wierny kapitan w nakrochmalonym kołnierzyku, sięgającym uszu, asystował w jej po-
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/93
Ta strona została przepisana.