Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/94

Ta strona została przepisana.

koju i uważnie w głos odczytywał pismo św., poprawiając ogromne okulary, kryjące jastrzębie jego oczy. Zresztą było cicho, gdy wtem Florcia ozwała się:
— Nie wie pan, kapitanie, gdzie Walter?
— Myślę, że na dole.
— Chciałabym z nim pomówić — rzekła wstając, aby iść na dół.
— Proszę się nie trudzić, w lot go tu przyślę.
To mówiąc kapitan, wesoło dźwignął na ramię wielką księgę i wyszedł. Wkrótce zjawił się Watter.
— Mówił mi kapitan Kuttl, że pani...
Przerwał, rzuciwszy okiem na Florcię.
— Pani ma się niedobrze, panno Dombi? Taka jesteś smutna. Pani płakała?
Głos mu drżał a na jej powiekach zabłysły łzy.
— Zgadłeś, Walterze. Niedobrze mi i płakałam. Muszę się z panem rozmówić.
Usiadł naprzeciw niej i wpatrywał się w jej śliczną twarzyczkę. Był blady i nie mógł opanować silnego wzruszenia.
— Tego wieczoru, gdym się dowiedziała, żeś pan ocalał, mówiłeś... Ach, com ja czuła tego wieczoru i jakie roiłam nadzieje... Mówiłeś, żem się zmieniła. Dziwnem wydawało mi się to wówczas, teraz rozumiem, w czem zmieniłam się. Nie gniewaj się na mnie, Walterze. Zanadto się wtedy cieszyłam.