Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/99

Ta strona została przepisana.

siostrzana i wiara we mnie — to dar niebieski, który napełnia mnie uszczęśliwieniem i dumą.
— Walterze — mówiła Florcia, pilnie patrząc nań i stopniowo zmieniając się na twarzy — cóż to za obowiązki względem mnie, które wymagają takich ofiar z twojej i mojej strony?
— Cześć ku tobie, panno Dombi. Szacunek.
Rumieniec oblał jej twarzyczkę i nieśmiało odjęła mu swą rączkę. Oczy jej wpatrywały się weń uparcie.
— Dla mnie nie istnieją przywileje brata. Zostawiłem dziewczynkę — a spotykam kobietę.
Rumieniec ciemną falą okrył całą jej twarz i szyję. Zasłoniła się rączkami, błagając, aby więcej nic nie mówił.
Oboje milczeli. Łzy zalśniły w jej oczach.
— Moja powinność — przemocą oderwać się od tego serca, tak czystego, niewinnego i dobrego... Jakże ośmielę się mówić, że to serce mej siostry? Gdybyś pani była szczęśliwą, otoczoną przyjaznem gronem kochających przyjaciół, i gdybyś wówczas nazwała mię bratem, zwracając oczy w przeszłość z dobrocią, ozwałbym się z mego oddalenia na to imię, nie obawiając się urazić niewinnych uczuć pani! Ale tutaj... i teraz!...