Wieża rozwarła się u jego stóp. Spojrzał w dół i ujrzał swą własną postać, leżącą na ziemi, na polu, zdruzgotaną i bez ruchu.
— Już nie żyje — rzekł Trotty. — Umarł!
— Umarł! równocześnie powtórzyły wszystkie postacie.
— Litościwe nieba! A Nowy Rok?
— Minął — odpowiedziały postacie.
— Co? spytał drżąc. — Zabłąkałem się w ciemności, dostałem się na zewnątrz wieży i runąłem z niej na ziemię — przed rokiem?
— Przed dziewięciu laty — objaśniły postacie.
Udzielając tej odpowiedzi, cofnęły swe wyciągnięte ręce i w miejscu gdzie stały ich postacie, teraz znajdowały się dzwony.
I poczęły dzwonić, bo nadeszła ich pora. I znów zbudziły się do życia olbrzymie cieni zjaw, znów poczęły się uwijać i pełnić różnorodne zajęcia, jak poprzednio. I znów zniknęły za zmilknięciem dzwonów i zapadły się w nicość.
— Kto to? spytał Trotty swego przewodnika. — jeśli nie oszalałem, to kto one?
Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —