Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —

Małgosia miała oczy utkwione w robocie dopóki się nie ściemniło, a gdy mrok zapadł, że już nie mogła rozróżniać nitek, zapaliła małe światełko i dalej pracowała. Wciąż jeszcze stary jej ojciec, niewidzialny bawił przy niej i na nią spoglądał; kochał ją, jakże gorąco ją kochał! — i mówił do niej pieszczotliwie o starych czasach i o dzwonach, jakkolwiek biedny Trotty dobrze wiedział, że ona go słyszeć nie może.
Minęła już wielka część wieczora, gdy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła. W progu stał mężczyzna, trzęsąc się na nogach, pijany, brudny, z śladami występku i nieumiarkowania na zniszczonej twarzy, a zmierzwione włosy i rozczochrana broda potęgowały jeszcze ten obraz zaniedbania. Jednakowoż przy bliższem przyjrzeniu można było odkryć w nim resztki urody i pewnego dostatku.
Przystanął na progu, czekając, czy mu wolno wejść, a ona cofając się o parę kroków, patrzyła nań milcząca i stroskana. Życzenie Toba się spełniło: zobaczył Ryszarda.
— Czy mogę wejść, Małgosiu?
— Tak wejdź tylko.
Dobrze, że Trotty go poznał, zanim