Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.
— 124 —

i nalegałam. Powiedz jej, jak głowę złożyłam na twem ramieniu, gdzie spoczywała może jej głowa i jak pokornie cię prosiłam, Ryszardzie. Powiedz jej, że patrzyłeś na moją twarz i że cała piękność, którą ona tak sławiła, minęła całkowicie i pozostała tylko blada wychudła mara, nad którą by płakała, gdyby ją zobaczyła. Powiedz jej wszystko i jeszcze raz jej to zanieś, a ona już teraz nie odmówi, nie będzie tak bezlitosną!
Siedział zadumany, powtarzając ostatnie słowa, dopóki się znów nie ocknął.
— Nie przyjmiesz tego, Małgosiu? spytał, powstając.
Potrząsnęła głową przecząco i prosiła go, by odszedł.
— Dobranoc, Małgosiu.
— Dobranoc.
Odwrócił się, by na nią spojrzeć, zdumiony jej bólem, a może też i współczuciem dla niego, przejawiającem się w drżeniu jej głosu. Był to odruch chwilowy, który postać jego ożywił dawnym odblaskiem. Ale trwało to tylko parę sekund. Następnie zwiesił głowę i odszedł, jak przyszedł, a owa iskra zgasłego ognia nie roznieciła w nim poczucia obecnego jego upodlenia.