Małgosia zmuszona była pracować, mimo udręki, bólu i dolegliwości fizycznych i duchowych. Usiadła i znów się zabrała do szycia. Noc głęboka, północ, a ona wciąż jeszcze pracuje.
Utrzymywała w piecyku słaby ogień, gdyż noc była bardzo mroźna, a od czasu do czasu wstawała, by rozżarzyć węgle. Dzwony biły pół do pierwszej, gdy pogrzebaczem przegarniała ogień, a gdy się podniosła z klęczącej postawy, usłyszała lekkie pukanie do drzwi. Zanim miała czas dać folgę zdumieniu, że ktoś przychodzi o tak późnej godzinie, drzwi się rozwarły.
O młodości, o urodo, przeznaczone do szczęścia, spójrzcie! O młodości, o urodo, błogosławione i błogosławiące wszystkiemu, co się z wami zetknie, i spełniające cele dobrotliwego swego Stwórcy, spójrzcie!
Spojrzała na wchodzącą postać i zawołała: — Lilly!
Szybko przypadła do niej, osunęła się na kolana i uczepiła się jej sukni.
— Wstań, Lilly droga! Wstań, dziecko moje!
— Nigdy, Małgosiu, nigdy! Tu, tu chcę być przy tobie, trzymać cię w mych
Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.
— 125 —