jej nie widział takiej, jaką była w danej chwili, lecz jakiś fantastyczny, nieokreślony obraz czy dramat jej przyszłego życia majaczył w jego wyobraźni. Żywem jej wezwaniem zbudzony ze snu, chciał melancholijnie potrząsnąć głową, lecz się opanował i galopem podbiegł ku niej. W chwili gdy chciał usiąść, ozwały się dzwony.
— Amen! rzekł Trotty, zdejmując kapelusz i wznosząc ku nim oczy.
— Tatku, amen mówisz do dzwonów? spytała Małgosia.
— Bo głosy ich, córeczko, zabrzmiały mi nagle jak modlitwa! odparł Trotty, siadając. — Piękną by one odmawiały modlitwę, gdyby umiały. Mnie one mówią tyle rozmaitych rzeczy.
— Dzwony, tatku? zaśmiała się Małgosia, stawiając przed nim miskę i kładąc obok nóż i widelec. — Co też ty mówisz!
— No mnie się zdaję, że opowiadają mi wiele rzeczy — odparł, z wielkim apetytem zabierając się do obiadu. — A cóż to za różnica? Skoro ja je słyszę, to co na tem zależy,czy mówię, czy nie? Ach, Wielki Boże — mówił dalej, widelcem wskazując wieżę i coraz bardziej ożywiając się przy jedzeniu. — Ileż to razy
Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —