Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —

chwili brzmiały one w jego fantazji jak głosy z chmur dochodzące. Ale dlatego właśnie tem bardziej się spieszył z odniesieniem listu do Aldermana, by tylko umknąć głosom dzwonów. Bo obawiał się, że do poprzedniej melodii dodadzą teraz jeszcze: „przyjaciel i ojciec“, „przyjaciel i ojciec“.
Tedy Toby z największym pospiechem wykonał zlecenie, poczem pocwałował ku domowi. Ale już to wskutek swego chodu, niezbyt zgrabnego, już to z powodu nasuniętego na oczy kapelusza, niebawem potrącił jakiegoś przechodnia i z chodnika stoczył się na drogę.
— Przepraszam bardzo! rzekł, w najwyższem pomieszaniu zrywając z głowy kapelusz, którego obdarta podszewka opasała mu głowę, że tkwiła w niej jak w koszyczku. — Mam nadzieję, że was nie potłukłem.
Co się tyczy potłuczenia, to Toby nie był takim Samsonem, i raczej sam mógł zostać potłuczonym, a w rzeczy samej stoczył się z chodnika jak piłka; miał jednak takie wyobrażenie o swej sile, że naprawdę był zaniepokojony i raz jeszcze rzekł: — Mam nadzieję, że nie zrobiłem wam nic złego.