— Jakto? — spytał tamten, w najwyższym stopniu zdumiony.
— Fern! Will Fern! — mruknął Trotty.
— Tak się nazywam — potwierdził tamten.
— W takim razie — rzekł Trotty, ujmując go za ramię i ostrożnie się rozglądając — na miłość Boga, nie chodźcie do niego, nie chodźcie do niego! On was każe zaaresztować, jakom żyw. Wejdźcie ze mną w tę uliczkę, a wszystko wam wytłómaczę. Nie chodźcie do niego!
Nowy znajomy patrzył na niego, jakby go uważał za warjata, mimo to jednak, poszedł za nim. Znalazłszy się w cichej uliczce, gdzie nie mógł ich nikt podsłuchać, Trotty opowiedział, co mu było wiadomem i jakie świadectwo wystawił mu Sir Joseph.
Ten, którego dotyczała cała historja, słuchał go ze spokojem zdumiewającym; ani raz mu nie przerwał i nie zaprotestował. Od czasu do czasu kiwał tylko głową — raczej dla potwierdzenia starej ustalonej już historji, niż celem jej sprostowania; raz czy dwa, odchylił tylko kapelusz z czoła i piegowatą ręką przesunął po czole, na którem każda skiba ziemi przezeń zorana, zaznaczyła się
Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —