Dziecko zalało się łzami, rączkami objęło ją za szyję i gładziło jej urodziwą twarz, szepcząc: — Małgosia, kochana Małgosia!
Nawet błogosławieństwo Toba nie mogłoby mieć większego znaczenia. Cóż mogłoby mieć większe znaczenie od serdecznej pieszczoty dziecka!
— Tatku! — po chwili ozwała się Małgosia.
— Tu jestem i tu idę, moje serce? — odparł Trotty.
— Święty Panie — zawołała Małgosia — jemu się w głowie pomieszało! Czepkiem tej kochanej dzieciny przykrył kociołek, a pokrywkę powiesił za drzwiami!
— Nie chciałem tego zrobić — rzekł Toby, spiesznie naprawiając pomyłkę. — Małgosiu?
Małgosia podniosła nań wzrok i zobaczyła, że umyślnie stanął za krzesłem gościa i dając jej tajemnicze znaki, pokazywał pół szylinga, zarobionego u Aldermana.
— Wchodząc tu — rzekł Trotty — widziałem że na schodach leżało odrobinę herbaty, a jeśli się nie mylę, to także kawałek słoniny. Nie przypominam sobie
Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —