dzenie! Popołudniu odszedł od nich niechętnie! Nie, nie. Nic podobnego. Ale oto znowu i znowu, po raz może dziesiąty: Pędź go, dręcz, pędź go, dręcz, przywlecz go tu, przywlecz go tu!
Dźwiękami swemi głuszyły całe miasto.
— Małgosiu — rzekł Trotty cicho, pukając do jej drzwi — czy coś słyszysz?
— Słyszę dzwony, ojcze; dzwonią dziś naprawdę bardzo głośno.
— Czy ona spi? spytał Toby, szukając usprawiedliwienia, że zaglądnął do izdebki.
— O, i jak spokojnie, jak błogo! Ale nie mogę jeszcze odejść od niej. Spójrz tylko, jak mocno mnie trzyma za rękę!
— Małgosiu! szepnął Trotty — posłuchaj na chwilę głosu dzwonów.
Słuchała, przez cały czas zwrócona doń twarzą, ale nic się nie zmieniło w jej wyrazie. Nie rozumiała dzwonów.
Trotty się oddalił, ponownie usiadł przy kominku i znów się zaczął wsłuchiwać. Przez chwilę tylko siedział na krześle.
Dłużej tego znieść nie mógł; siła dzwonów była straszliwa.
— Jeśli drzwi dzwonnicy istotnie są
Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —