tychmiast jednak odzyskał odwagę i postanowił sam wejść na dzwonicę.
— Czegóż miałbym się obawiać? rzekł do siebie Trotty. — Wszak to kościół! A może dzwonnicy byli na górze i zapomnieli zamknąć drzwi.
Wszedł tedy i po omacku jak ślepiec dreptał powoli, gdyż było bardzo ciemno i bardzo cicho, jako że dzwony milczały.
Kurz uliczny nagromadził się tu obficie i leżał grubą warstwą, że Toby szedł jak po aksamicie, co jeszcze potęgowało uczucie grozy. Wąskie schody były tak blizko drzwi, że Toby potknął się o pierwszy schód, przyczem nogą zawadził o drzwi, które zatrzasnęły się tak silnie, że nie mógł ich już otworzyć.
Ale to był właśnie jeszcze jeden powód, zmuszający go do pójścia dalej. Trotty dreptał więc dalej po omacku, coraz dalej i dalej, wciąż w kółko i wciąż wyżej i wyżej.
Schody były bardzo nieprzyjemne; tak niskie i wąskie, że wysunięta naprzód ręka wciąż czegoś dotykała, co czyniło wrażenie istoty ludzkiej lub upiora umykającego przed nim. Więc ręką obmacywał gładką ścianę, szukając twarzy tej istoty, gdy dreszcz zimny przebiegał
Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —