ściła go cała władza ruchu. W przeciwnym razie byłby to uczynił — ba, byłby się wolał zrzucić ze szczytu wieży, niż czuć na sobie strzegące go oczy, które byłyby go strzegły i badały nawet wtedy, gdyby im wyrwano źrenice.
Przytem lęk i trwoga przed samotnem miejscem i ciemną okropną nocą, obejmowały go, niby ręka upiorna. Odcięcie od wszelkiej pomocy, wysokie, ciemne, duchami przepełnione kręte schody, pomiędzy nim a ziemią, na której żyli ludzie; ta wyżyna, na której nawet lot ptaków za dnia widziany, przyprawiał go o zamęt głowy; oddalenie od wszystkich dobrych ludzi, którzy o tej porze spokojnie spali w swych łóżkach — wszystko to sprawiało, że raz po raz mroziła go nie myśl, a raczej fizyczne uczucie całej grozy położenia. A tymczasem oczy jego i trwożne myśli krążyły koło strażników, którzy niepodobni wprawdzie do żadnej postaci z tego świata, a to zarówno z powodu otaczającego ich mroku, jakoteż wyglądu i kształtów, oraz nadnaturalnego unoszenia się w powietrzu, byli niemniej tak widoczni, jak ciężkie dębowe stołki, belki i krokwie, podtrzymujące dzwony. Otaczały je one istnym lasem obrobionego drzewa, a z ich skrzyżowań
Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.
— 93 —