Po chwilowym namyśle Clennam przyszedł do przekonania, że to, co powiedzieć może, Pancks z pewnem opóźnieniem zawsze wiedzieć będzie, nie popełnia więc niedyskrecji, — a po wtóre, pomimo wszystko, Pancks budził w nim zaufanie.
— Zaproponują panu pewien układ — rzekł poważnie. — Powiem panu wszystko, co wiem o tej rodzinie, ale pan zobowiąże się nawzajem mnie powiedzieć wszystko, co pan się z innych źródeł o niej dowie. I druga rzecz, ponieważ pan potrafi dotrzeć wsządzie, proszą, ażeby w domu mojej matki jak najmniej o tej rodzinie było mowy.
Pancks kiwał głową na znak zupełnej zgody i wkrótce został panem tych wszystkich szczegółów, jakie Artur mógł zebrać w ciągu krótkiej znajomości. Zanotował je szybko i już śpieszył dalej, bo interesy przecież nie czekają.
— Ale, ale! — zawołał, już prawie odchodząc. — Pański znajomy, ten kulawy cudzoziemiec ze szpitala, chce tu nająć poddasze. Czy ma on czem płacić?
— Odpowiadam za niego — odparł Artur.
— To wystarczy. Kto wychodzi ze szpitala, wiadomo, jest goły. Takich mi przyjmować nie wolno. Ale skoro pan odpowiada...
Zarżał znowu, skinął głową i zniknął za drzwiami.
Pan Pancks jako pracownik był nieoceniony: prowadził interesy patrjarchy, to jest pobierał co tydzień komorne od niezliczonych jego lokatorów i procenty od niezliczonych dłużników; słuchał ciężkich oskarżeń o brak serca, okrucieństwo, ciemiężenie; słuchał nieskończonych skarg na biedą, nędzę, brak zarobku, niesprawiedliwość; prowadził drobiazgowe, groszowe rachunki, zdawał z nich sprawozdanie, wiedział i pamiętał wszystko.
Pan Pancks nie potrzebował odpoczywać. Odpoczynek uważał za marnowanie życia, bo życie przecież było tylko pracą. Po co żyć poza pracą i co z życiem robić? On nie wiedział