Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

szych swoich promieni, pan Rugg podał mu ręce, przedstawił go córce i zapewnił w wyrazach energicznych, że był często przedmiotem ich rozmowy.
Poczem wziął z jego ręki wysoki i sztywny kapelusz i umieścił na oknie, twierdząc, że tutaj będzie zupełnie bezpieczny.
Wzruszony dowodami tak żywej przyjaźni, John dziękował nieśmiało, z właściwą mu skromnością, powtarzając, iż czuje się szczęśliwy, ponieważ może służyć pannie Dorrit. Niewiele zrobić może, ale spełni wszystko, co jest w jego mocy, i to sprawia mu przyjemność.
Obiad był doskonały, pieczeń i pudding zniknęły bez śladu, zarówno jak rzodkiewki, ser i ciastka, a gdy kieliszki napełniono rumem, Pancks wyjął swój notatnik, zaczął szybko przewracać kartki, czytać w nim i notować coś pospiesznie na osobnych kartkach papieru. Pan Rugg uważnie zaglądał w jego notatki przez ramię, a John z okiem, wzniesionem na dość niski sufit, pogrążył się w marzeniach.
Wreszcie Pancks skończył pracę, przejrzał swoje kartki, tu i ówdzie coś dodał lub poprawił, ułożył je w pewnym porządku i wziął w rękę jak karty.
— Na początek mamy cmentarz w Bedfordshire. Kto weźmie? — zapytał.
— Biorę, jeśli nikt nie chce — rzekł Rugg, sięgając po kartkę.
Pancks podał ją generalnemu ajentowi i zaczął się wpatrywać w inne.
— Teraz mamy zebranie informacyj w Yorku. Kto przyjmuje?
— To nie dla mnie — rzekł Rugg stanowczo.
— Więc może pan podejmie się tej pracy, panie Johnie?
Młodzieniec przyjął kartę z pewną skwapliwością, a Pancks wygłaszał dalej.
— Mamy jeszcze kościół w Londynie, to dla mnie... Biblję rodzinną, biorę ją na siebie, to dwie. A to dla pana, Johnie,