ści. Gdzieś wysoko przez okno od ulicy wpadało słabe światło latarni i ono jedynie rozpraszało cokolwiek mrok wąskiej sieni.
Omackiem szli po schodach, lecz znaleźli się wkońcu w obszernym, dusznym pokoju.
Stara kobieta wyszła i przyniosła lampę, którą postawiła na stole.
— Jest — rzekła — zaraz przyjdzie.
Otarła ręce fartucha, spojrzała na obcych zapadłemi głęboko oczyma i odeszła.
Duży pokój sprawiał wrażenie, jakgdyby ktoś przejezdny rozlokował się tutaj na krótki czas przypadkiem, ale nie było czasu rozpatrywać szczegółowo urządzenia, gdyż miss Wade ukazała się po chwili, jak zawsze dumna, piękna, pogardliwa, z wyzywającym uśmiechem na ustach. Wskazała panom krzesła, ale sama stała i przemówiła pierwsza:
— Sądzę, że zgaduję cel pańskich odwiedzin, możemy więc odrazu przystąpić do rzeczy.
— Czy pani wie, co się stało z Tattycoram?
— Jest u mnie.
— W takim razie zechce jej pani powiedzieć, że wszyscy oczekujemy jej powrotu i chętnie przebaczamy ten dziecinny wybryk.
— Przebaczamy? — powtórzyła miss Wade z ironją. — Jeżeli wolno wiedzieć, cóż jej państwo przebaczają?
— Mój przyjaciel ma na myśli uniesienie młodej dziewczyny, spowodowane widocznie zazdrością — objaśnił Clennam, widząc pewne zakłopotanie pana Meagles.
— Tak? — zapytała tylko miss Wade wyniośle i przez chwilę trwało milczenie.
— Pan Meagles chciałby ją widzieć — zaczął znowu Clennam. — Czy pani ma co przeciw temu?
— Ja? Bynajmniej! Henryko, proszę.
Otworzyła drzwi i wprowadziła sama zaginioną.
Dziwną sprzeczność stanowiły te dwie kobiety obok siebie: miss Wade niewzruszona i spokojna, z zaciętemi ustami
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/118
Ta strona została skorygowana.