Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Na to krótkie wezwanie z ciemnej głębi pokoju pochylona staruszka podbiegła szybko do stolika, sprzątnęła z niego wszystkie rzeczy, wyszła i powróciła za chwilę, niosąc na tacy kilka biskwitów i kawałeczek masła, starannie i systematycznie ułożone. Jednocześnie na drugiej tacy stary człowiek z głową na bok przekrzywioną wniósł wino, cukier, cytrynę. Przy ogniu na kominku gotowała się woda. Starzec nalał jej w szklankę, dodał wina, cukru, cytryny, uważnie, jakby podług przepisanej miary, zamieszał i postawił przed matką Artura.
Pani Clennam maczała biskwity w napoju, inne Efri podawała smarowane masłem, a skoro zjadła określoną ilość, sprzątnięto obie tace; książki, chustka i okulary znalazły się na swojem miejscu.
Pani Clennam sięgnęła po nie, otworzyła książkę i głosem silnym, stanowczym i twardym odczytała ustęp z Pisma Świętego. Stary człowiek, Efri i Artur, stojąc, słuchali w milczeniu. Zamknąwszy wreszcie książkę, jeszcze przez czas jakiś wdowa nie poruszała się z miejsca, jakgdyby zatopiona w rozmyślaniu. Wkońcu podniosła głowę.
— Dobranoc, Arturze — powiedziała obojętnie. — Efri zajmie się wszystkiem, czego potrzebujesz. Ostrożnie! nie trąć mojej ręki, to boli.
Artur delikatnie dotknął owiniętej ręki.
— Dobranoc, matko — rzekł stłumionym głosem.
Panował już nad sobą i był zupełnie spokojny, ale w oczach miał taki nieskończony smutek, jakby wśród ciemnej nocy zgasła ostatnia gwiazdeczka...
Kiedy znalazł się znowu w jadalnym pokoju, Efri go zapytała, co ma podać na wieczerzę.
— Nic nie będę jadł, Efri, nie myśl o tem.
Stara kobieta szybko rzuciła okiem dokoła i na palcach przybliżyła się do niego.
— Czego pan się boi? — szepnęła mu prawie do ucha. — Przecie pan już odebrał swoją część majątku?
Blady uśmiech przemknął po ustach Artura.