— Jakkolwiek zdaje mi się, że cel rozmowy naszej wyczerpany — przemówiła wyniosłym tonem — mogę objaśnić panów, co mi daje prawo i jest źródłem mojego wpływu na to dziecko. Obie nie znałyśmy rodziców, a ludzie chcieli z nas zrobić igraszkę dla swoich samolubnych celów. Miałam dość siły, aby obronić siebie, wyrwę z ich szponów i tę nieszczęśliwą.
Szyderczo skinęła głową i wyszła z pokoju.
Za chwilę ukazała się staruszka, ażeby panom poświecić na schody.
Clennam ujął pod rękę przyjaciela, któremu łzy na chwilę zasłoniły oczy, i nic nie mówiąc, sprowadził go nadół.
W starym domu tymczasem życie płynęło cichą, ciemną strugą, nie zdradzając napozór żadnej zmiany. W pokoju pani Clennam przesuwał się fotel, na kółkach i płonął niegasnący ogień na kominku, w gabinecie Flintwincha zjawiali się interesanci, Jeremjasz pisał i odbierał listy, bywał na giełdzie, kontrolował książki, prowadził z panią Clennam długie i ciche narady, porozumiewał się z domami handlowemi, odwiedzał doki i bywał w specjalnych kawiarniach.
A biedna Efri bała się i drżała z trwogi, nasłuchiwała szmerów, uderzeń i tarcia, siadywała przed ogniem z głową nakrytą fartuchem, podsłuchiwała rozmawiających wspólników, nie umiała odróżnić snu od rzeczywistości i wyglądała już zupełnie na obłąkaną, z której sobie nic nie robiono.
Jeremjasz zabronił jej bardzo surowo ukazywać się w gabinecie podczas przyjęcia interesantów i nazywać go po imieniu. Nie szczycił się bynajmniej taką żoną.
Maleńka Dorrit skończyła całodzienną pracę, zawijała materjał i zbierała nitki, kiedy wszedł Pancks, który i tutaj bywał czasem. Oznajmił, że przechodząc, wstąpił w imieniu swego „właściciela“ dowiedzieć się o zdrowie pani Clennam.
— Pan Casby wie dobrze — odparła matka Artura surowo — w jakim stanie jest moje zdrowie.