Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/13

Ta strona została przepisana.

— Moja dobra Efri, — rzekł miękko i łagodnie — nie boję się i rozporządzam już swoim majątkiem, bądź spokojna. Zawsze troszczysz się o mnie.
Stara potrząsnęła głową.
— Ja myślałam — zaczęła. — Tak czekałam, aż pan przyjedzie! Bo tu strasznie, okropnie! Oni robią wszystko, co im się podoba. Ona jest bardzo mądra, bardzo mądra, chytra, ale Jeremjasz gorszy. O, daleko gorszy! To dopiero obłudnik i mądrala! Żeby pan wiedział, co on z nią wyrabia! Słyszę nieraz, jak mówi do niej, i drżę cała.
— Do mojej matki?
— Tst! tst! już idzie. On się nikogo nie boi. Straszny człowiek, panie Arturze, o, straszny! To mój mąż!
Ciężkie kroki zatrzymały się za drzwiami, Jeremjasz dotknął klamki i stanął na progu. Bystre oczy zanurzył w półciemnym pokoju.
— No, stara, wieczerza dla pana Artura.
— Nie będę jadł — rzekł Artur, zwracając się ku niemu.
— W takim razie przygotuj łóżko. Czegóż stoisz, jak kołek?
Efri podreptała pośpiesznie do szafy i zaczęła wyjmować bieliznę na pościel.
— Będzie pan miał jutro przeprawę z matką, panie Arturze — odezwał się Jeremjasz. — Wycofać się z interesu, piękna sprawa!
— Narazie wycofałem się z życia dla interesu — zauważył Artur. — Czas to zmienić.
— Pańska wola, jak pan sobie postanowi. Tylko niech pan nie myśli, że będę pośredniczył między wami. Miałem tego dosyć za życia nieboszczyka pana.
— Nie prosiłem cię o to, Jeremjaszu — spokojnie zwrócił mu uwagę Artur.
— Tem lepiej. Bardzo dobrze. No, nie wzięłaś tam jeszcze wszystkiego?
— Już, już — odpowiedziała szybko Efri, podnosząc sporą paczkę, którą ułożyła obok.