sadą. — Zawiniłem, nie rzuciwszy na nią okiem. Ależ tu każdy szczegół mówi o przeszłości!
— Cały dom taki — chłodno odparła pani Clennam. — Prawdziwy antyk, chociaż bez pretensji.
— Gdyby pan Flintwinch chciał mię po nim oprowadzić, byłbym nieskończenie wdzięczny. Mam słabostkę do starych domów, więc przepraszam za śmiałą prośbę.
— Bądź pan przygotowany na widok ruiny, posępnej i obdartej — mruknął Flintwinch bez wielkiego zapału, biorąc do ręki świecę.
Lecz pan Blandois zaśmiał się tylko, uderzając go przyjaźnie po ramieniu.
— Nie chodzi panu zapewne o górę? — podsunął Flintwinch, gdy znaleźli się na korytarzu.
— Przeciwnie, jeśli to nie będzie nadużyciem pańskiej fatygi.
Jeremjasz zaczął ciężko wstępować na schody, przysuwając świecę do wilgotnych murów i otwierając drzwi pustych pokoi, ciemnych, zastawionych gratami, pełnych kurzu.
— Nie wiem, czy się panu opłaciła droga — mówił, otwierając komnatę, w której nocował Artur.
Blandois był zachwycony. Przebiegał za przewodnikiem schody i korytarze, lecz kiedy Flintwinch obejrzał się niespodziewanie, spostrzegł, że gość zupełnie nie zwraca uwagi na mury i otoczenie, a natomiast wpatruje się w niego badawczo. Sprawdził to raz i drugi z niemiłem uczuciem, a kiedy podniósł głowę i spojrzał w oczy cudzoziemca, spotkał wzrok zuchwały, złośliwy, szyderczy i usłyszał śmiech przytłumiony.
Nakoniec zeszli na dół i przynajmniej nierówność schodów nie powiększała różnicy poziomu między wysokim gościem i małym gospodarzem. Lecz i wtedy Blandois nie spuszczał oka z Jeremjasza.
— Jestem zachwycony — wołał. — Co za tajemniczość! Czy pan słyszysz dziwne szmery i odgłosy?
— Tutaj? Nigdy nie słyszę.
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/131
Ta strona została skorygowana.